Jutro przyjeżdża do mnie K., żeby spędzić całe dwa dni we Wrocławiu, a potem wrócić razem do domu. Cieszę się na ten przyjazd, przygotowałam jedzenie na śniadanie i obiad. Oby tylko prognozy się nie sprawdziły i pogoda się nie zepsuła.
Wybrałam się dziś na zakupy i moim łupem padła śliczna czarna sukienka z Orsay przeceniona na jedyne 40 zł. Uważam, że to dobra okazja, tym bardziej, że jest z dobrego materiału, do tego jej klasyczny krój sprawia, że nada się na różne okazje.
Byłam na konferencji dot. rozwoju osobistego i kariery zawodowej, gdzie największe wrażenie zrobił na mnie facet, który pochodzi z Ukrainy, przyjechał na studia do Wrocławia, a wkrótce wyjechał do Stanów i pracował w Dolinie Krzemowej. To dopiero musi być ktoś! Zawsze duże wrażenie robią na mnie ludzie, którzy coś osiągnęli, szczególnie jeśli próbuję wyobrazić sobie czy ja bym tak potrafiła.
Hmm... zasiadłam do pisania w przypływie weny, ale chyba jednak mam odpływ. A może tak jestem podekscytowana zbliżającym się weekendem i potem majówką w domu, że nie mogę się skupić na pisaniu?
piątek, 26 kwietnia 2013
środa, 24 kwietnia 2013
Dziewczyna znad morza w górach
Jestem mega szczęśliwa i dalej czuję w nogach moją górską wyprawę. Zaopatrzona w przewodnik ruszyłam z domu o 8:30, żeby o 10 być już pod szczytem. Zachęcona informacjami na słupach o półtoragodzinnym czasie wejścia na szczyt ruszyłam ochoczo do przodu.
Pogoda była ładna, choć słońce jakby trochę przytłumione przez co widoczność była ograniczona. Z początku było fajnie, ale z każdym krokiem robiło się coraz ciężej, coraz stromiej i coraz bardziej mokro na moim czole. Dopiero po fakcie pomyślałam, że w przewodniku nie zastosowano żadnej skali trudności tras i ja niczego nie świadoma wybrałam chyba tą najbardziej stromą... Ale jak to ja, ambitnie stawiłam czoła wyzwaniu i tak z przerwami na zdjęcia, odpoczynek i łyk wody, kilka minut po 12 znalazłam się na szczycie. Półgodzinny odpoczynek, mała przekąska i rozpoznanie trasy powrotnej. Postanowiłam wrócić inną drogą w ramach urozmaicenia. Z górki schodziło się dużo przyjemniej, choć czasem łydki dawały o sobie znać. Na dole byłam już bardzo zmęczona, wsiadłam do autobusu i zaczęło wychodzić ze mnie zmęczenie połączone z przebywaniem na świeżym powietrzu. Kiedy zdjęłam buty i położyłam się w łóżku myślałam, że zasnę w mgnieniu oka, ale doszłam do siebie po około 15 minutach i na tym zakończyłam odpoczynek. Starczyło mi jeszcze sił, żeby zrobić rundkę po sklepach w poszukiwaniu sukienki.
Z K. już chyba wszystko dobrze. Słychać wyraźnie, że czuje się lepiej, umiem to wyczuć po jego głosie. Ale i tak planuję jeszcze poważnie pogadać i ustalić kilka rzeczy. Zaskoczył mnie bardzo, bo kupił sobie skuter! Trochę mam mu za złe, że nie powiedział mi wcześniej, nie skonsultował tej decyzji, bo chciałabym, żebyśmy razem decydowali o pewnych sprawach jeśli mamy razem zamieszkać, jeść z jednego garnka i utrzymywać się z jednej kieszeni. Ale cieszę się, bo słyszę, że jemu sprawia to dużą radość. A i ja czuję dreszczyk emocji na myśl, że mnie przewiezie! Jakoś wcześniej nie miałam okazji jeździć ani na skuterze, ani na motorze.
Zbliżam się już do końca mojej pracy licencjackiej, pozostało mi jeszcze dogranie szczegółów, napisanie wstępu i zakończenia.
Nie wiem jak i skąd, ale dotarły do mnie powiewy pozytywnego patrzenia na przyszłość. Staram się regularnie ćwiczyć, odliczam dni do wizyty u fryzjera, nie mogę się doczekać aż pozbędę się drutów z zębów i nawet moje uszko więcej słyszy!
Pogoda była ładna, choć słońce jakby trochę przytłumione przez co widoczność była ograniczona. Z początku było fajnie, ale z każdym krokiem robiło się coraz ciężej, coraz stromiej i coraz bardziej mokro na moim czole. Dopiero po fakcie pomyślałam, że w przewodniku nie zastosowano żadnej skali trudności tras i ja niczego nie świadoma wybrałam chyba tą najbardziej stromą... Ale jak to ja, ambitnie stawiłam czoła wyzwaniu i tak z przerwami na zdjęcia, odpoczynek i łyk wody, kilka minut po 12 znalazłam się na szczycie. Półgodzinny odpoczynek, mała przekąska i rozpoznanie trasy powrotnej. Postanowiłam wrócić inną drogą w ramach urozmaicenia. Z górki schodziło się dużo przyjemniej, choć czasem łydki dawały o sobie znać. Na dole byłam już bardzo zmęczona, wsiadłam do autobusu i zaczęło wychodzić ze mnie zmęczenie połączone z przebywaniem na świeżym powietrzu. Kiedy zdjęłam buty i położyłam się w łóżku myślałam, że zasnę w mgnieniu oka, ale doszłam do siebie po około 15 minutach i na tym zakończyłam odpoczynek. Starczyło mi jeszcze sił, żeby zrobić rundkę po sklepach w poszukiwaniu sukienki.
Z K. już chyba wszystko dobrze. Słychać wyraźnie, że czuje się lepiej, umiem to wyczuć po jego głosie. Ale i tak planuję jeszcze poważnie pogadać i ustalić kilka rzeczy. Zaskoczył mnie bardzo, bo kupił sobie skuter! Trochę mam mu za złe, że nie powiedział mi wcześniej, nie skonsultował tej decyzji, bo chciałabym, żebyśmy razem decydowali o pewnych sprawach jeśli mamy razem zamieszkać, jeść z jednego garnka i utrzymywać się z jednej kieszeni. Ale cieszę się, bo słyszę, że jemu sprawia to dużą radość. A i ja czuję dreszczyk emocji na myśl, że mnie przewiezie! Jakoś wcześniej nie miałam okazji jeździć ani na skuterze, ani na motorze.
Zbliżam się już do końca mojej pracy licencjackiej, pozostało mi jeszcze dogranie szczegółów, napisanie wstępu i zakończenia.
Nie wiem jak i skąd, ale dotarły do mnie powiewy pozytywnego patrzenia na przyszłość. Staram się regularnie ćwiczyć, odliczam dni do wizyty u fryzjera, nie mogę się doczekać aż pozbędę się drutów z zębów i nawet moje uszko więcej słyszy!
poniedziałek, 22 kwietnia 2013
Zmagania na rynku pracy
Odbyłam dziś rozmowę kwalifikacyjną w biurze nieruchomości. Muszę przyznać, że wysoko oceniam profesjonalizm moich rozmówców i miejsca, w którym się spotkaliśmy. Jednak nie umniejsza to mojej frustracji i rozczarowaniu, ponieważ skończyło się jak zwykle - nie ma Pani doświadczenia. Wychodząc stamtąd w, bądź co bądź, dobrym humorze postanowiłam spisać rady dla samej siebie na przyszłość:
1) poprosić szanownego pracodawcę o radę jak przekonać rekrutera, aby dał szansę zdobycia doświadczenia osobie, która go jeszcze nie posiada, w końcu każdy kiedyś zaczynał od zera, a jak mam zdobyć doświadczenie, kiedy nikt nie chce dać mi takiej możliwości nawet półdarmo?
2) zabierać ze sobą swoje dyplomy, świadectwa
3) tak, mam doświadczenie w sprzedaży, widziałam akt notarialny potwierdzający sprzedaż działki przez babcię
4) kupić czerwoną sukienkę, czerwony przykuwa uwagę, a sukienka doda jednocześnie kobiecości i elegancji (rada mojej siostry)
Rano byłam też w Urzędzie Pracy. Byłam przelotem, to znaczy weszłam właściwie tylko skorzystać z toalety, ponieważ zrobiło mi się niedobrze od ilości osób i zaduchu, który tam panował. Poza tym, bez obrazy dla bezrobotnych, w końcu sama nią jestem, ale czułam się tam trochę jak w dzielnicy biedoty czy też patologicznych slamsach. Ci ludzie byli dziwni...
Jestem zniesmaczona wrocławskim rynkiem pracy, coraz bardziej zaczynam myśleć o szukaniu szczęścia nad morzem. Tylko nikt nie powiedział, że tam będzie lepiej. Może chociaż na sezon coś znajdę, żeby tylko nie siedzieć w domu. A jutro górki!
1) poprosić szanownego pracodawcę o radę jak przekonać rekrutera, aby dał szansę zdobycia doświadczenia osobie, która go jeszcze nie posiada, w końcu każdy kiedyś zaczynał od zera, a jak mam zdobyć doświadczenie, kiedy nikt nie chce dać mi takiej możliwości nawet półdarmo?
2) zabierać ze sobą swoje dyplomy, świadectwa
3) tak, mam doświadczenie w sprzedaży, widziałam akt notarialny potwierdzający sprzedaż działki przez babcię
4) kupić czerwoną sukienkę, czerwony przykuwa uwagę, a sukienka doda jednocześnie kobiecości i elegancji (rada mojej siostry)
Rano byłam też w Urzędzie Pracy. Byłam przelotem, to znaczy weszłam właściwie tylko skorzystać z toalety, ponieważ zrobiło mi się niedobrze od ilości osób i zaduchu, który tam panował. Poza tym, bez obrazy dla bezrobotnych, w końcu sama nią jestem, ale czułam się tam trochę jak w dzielnicy biedoty czy też patologicznych slamsach. Ci ludzie byli dziwni...
Jestem zniesmaczona wrocławskim rynkiem pracy, coraz bardziej zaczynam myśleć o szukaniu szczęścia nad morzem. Tylko nikt nie powiedział, że tam będzie lepiej. Może chociaż na sezon coś znajdę, żeby tylko nie siedzieć w domu. A jutro górki!
niedziela, 21 kwietnia 2013
Ja turystka
Marzę o tym, żeby gdzieś wyjechać. Już taka jestem, że nie posiadam gromadki przyjaciół tworzących zgraną paczkę, dlatego zwykle podróże planuję z drugą połówką. Niestety K. nie jest zbyt zainteresowany bo nadal mu się nie chce. Nawet jak dziś zasugerowałam, że fajnie by było gdzieś wyjechać, bo od ostatniego wyjazdu minęło 8 miesięcy, a poza tym zbliża się kolejna mała rocznica i mimo, że on nie uznaje i nie obchodzi rocznic, to zawsze jest jakaś okazja, żeby wyrwać się chociaż na jeden czy dwa dni, to usłyszałam NIE. A raczej, że możemy wyjechać jakoś w czerwcu z jego znajomymi nad jezioro. Okej, spoko jestem za, pod warunkiem, że nie będę mieć wtedy egzaminu licencjackiego, będę w domu, będziemy jeszcze razem, nie będę pracować, będzie ładna pogoda i że dożyję. Ja chcę teraz! Już! W tej chwili! Wymyśliłam sobie, że jeszcze przed majówką, kiedy wszyscy na hura gdzieś wyjeżdżają, zorganizuję sobie jakąś wycieczkę. Trudno nawet sama. Liczę, że odnajdę zadowolenie nawet z wycieczki w samotności. Od jakiegoś czasu marzy mi się Kraków. Ale tak w pojedynkę to jednak zbyt daleka wyprawa (5 godzin w jedną stronę). Zaczęłam rozglądać się wokół siebie i tak przypomniała mi się Sobótka i góra Ślęża. Jutro zamierzam wybrać się do biblioteki odnaleźć przewodnik. Autobusem jest to zaledwie pół godziny drogi stąd. Chodzenie po górach przy ładnej pogodzie o tej porze roku może być super! Napaliłam się na ten pomysł i nawet nie chce mi się szukać towarzystwa. Pojadę sama kiedy i jak będę chciała. Muszę tylko opracować dokładną trasę wycieczki, zapakować plecak i sprawdzić pogodę! No ładnie się nakręciłam.
P.S. Kupiłam orzeszki dla wiewiórek hihihihihi.
P.S. Kupiłam orzeszki dla wiewiórek hihihihihi.
sobota, 20 kwietnia 2013
Chip i Dale
Wiosna na chwilę odpuściła, ale ja oglądając zdjęcia z rozdania dyplomów doszłam do wniosku, że koniecznie potrzebuję zmian i to natychmiast! Po pierwsze czas zrobić coś z włosami, potrzebuję fryzjera, który dobierze fryzurę do mojej okrągłej buzi i doradzi co zrobić z zapuszczaną grzywką, czy to w ogóle dobry pomysł? Zastanawiam się też nad przyciemnieniem koloru. Po drugie naprawdę wskazane jest zgubienie kilku kilogramów. Czuję się ociężała, brzuch jak w ciąży, podbródek coraz pełniejszy... Biegam, staram się jeść mniej, przestałam kupować słodycze. Próbuję się ograniczać, ale to nie takie proste kiedy uwielbia się gotować, a przy okazji jeść. Pozbyłam się złudzeń, że kiedyś schudnę o dwa rozmiary, ale nadal wierzę, że stanę się nieco lżejsza. Dla własnego, dobrego samopoczucia.
W związku z tym, wstałam rano, ubrałam się w dres i ambitnie pobiegłam do parku. Pomachałam nogami, rękami, poskakałam, powyginałam się, przebiegłam kawałek i powdychałam rześkiego powietrza. Może nie był to nie wiadomo jaki wysiłek, ale postanowiłam nie narzucać sobie ostrego rygoru, a ruszać się po trochu byle regularnie. Potrzebna mi jest teraz samodyscyplina i dużo wytrwałości.
Zauroczyły mnie wiewiórki, których jest mnóstwo! Są bardzo oswojone, ludzie przynoszą im orzeszki, zostawiają jedzenie na drzewach. Stałam tak chyba z 15 minut i patrzyłam jak bawią się i biegają jedna za drugą. Fajnie by było mieć takie zwierzątka w domu :)
K. przetrzymał mnie do granic wytrzymałości. Aż w końcu znów to ja zadzwoniłam do niego. Dopiero za drugim razem odebrał i nawet chwilę ze mną pogadał. Sama musiałam doprosić się przeprosin, bo oczywiście jak to on, sam nie wyszedł z inicjatywą, żeby porozmawiać o tym co się stało. To, że w ogóle ze mną porozmawiał chyba świadczy o tym, że jednak nie jest mu tak wszystko jedno, choć nie dał mi powodów, żebym poczuła się za pewnie. Wciąż nie wiem jak to się skończy i co będzie dalej.
W związku z tym, wstałam rano, ubrałam się w dres i ambitnie pobiegłam do parku. Pomachałam nogami, rękami, poskakałam, powyginałam się, przebiegłam kawałek i powdychałam rześkiego powietrza. Może nie był to nie wiadomo jaki wysiłek, ale postanowiłam nie narzucać sobie ostrego rygoru, a ruszać się po trochu byle regularnie. Potrzebna mi jest teraz samodyscyplina i dużo wytrwałości.
Zauroczyły mnie wiewiórki, których jest mnóstwo! Są bardzo oswojone, ludzie przynoszą im orzeszki, zostawiają jedzenie na drzewach. Stałam tak chyba z 15 minut i patrzyłam jak bawią się i biegają jedna za drugą. Fajnie by było mieć takie zwierzątka w domu :)
K. przetrzymał mnie do granic wytrzymałości. Aż w końcu znów to ja zadzwoniłam do niego. Dopiero za drugim razem odebrał i nawet chwilę ze mną pogadał. Sama musiałam doprosić się przeprosin, bo oczywiście jak to on, sam nie wyszedł z inicjatywą, żeby porozmawiać o tym co się stało. To, że w ogóle ze mną porozmawiał chyba świadczy o tym, że jednak nie jest mu tak wszystko jedno, choć nie dał mi powodów, żebym poczuła się za pewnie. Wciąż nie wiem jak to się skończy i co będzie dalej.
A nie mam nic przeciwko, żeby skończyło się spacerami wzdłuż plaży |
czwartek, 18 kwietnia 2013
Uczucia mężczyzny
Wczoraj miałam jeszcze nadzieję, że ciężko bo ciężko, ale wszystko wróci do normalności. Miałam nadzieję, że K. odpisze cokolwiek. Myślałam, że wkurzył się (nie wiem za bardzo na co), ale jak ochłonie to stwierdzi, że jeszcze mu zależy i coś zrobi. A jemu widać jest tak dobrze, bo już trzeci dzień się nie odzywa. A przecież jak się bardzo chce to wszystko da się zorganizować. W pewnym momencie chciałam nawet jechać dziś do niego, żeby wszystko sobie wyjaśnić, obejrzeć mieszkanie, może faktycznie zdobyć jakieś materiały i zrobić remont łazienki i byłoby znośnie. Kiedy emocje dochodzą do głosu, nie myśli się racjonalnie, dopiero później na spokojnie można znaleźć wyjście z sytuacji. Tylko chyba już jest za późno. Już nie będzie jak kiedyś, że to ja pierwsza zrobię krok. Nie będę dzwonić, wyjaśniać, starać się bo mi zależy. Mi zawsze zależało i zależy nadal. Jego zachowanie wyjaśnia wszystko i być może w końcu zdejmę różowe okulary.
Chciałabym wykrzyczeć jak jestem wściekła, że mnie tak traktuje. Już nieistotne co będzie dalej, ale mógłby przeprosić za to co powiedział i nie udawać teraz, że się nie znamy. Boli mnie, że mnie ignoruje. Chce mi się płakać kiedy chcę go usłyszeć i podświadomie kieruję rękę w stronę telefonu, żeby wybrać jego numer, a po chwili dociera do mnie, że nie mogę. Ciekawa jestem co on tak naprawdę czuje. Czy naprawdę mu wszystko zwisa czy tylko udaje przed samym sobą i przede mną? Nie lubię w facetach tego, że nie mówią prawdy o swoich uczuciach, bo uważają, że to takie niemęskie, przecież są twardzielami. A chciałabym znać prawdę.
Chciałabym wykrzyczeć jak jestem wściekła, że mnie tak traktuje. Już nieistotne co będzie dalej, ale mógłby przeprosić za to co powiedział i nie udawać teraz, że się nie znamy. Boli mnie, że mnie ignoruje. Chce mi się płakać kiedy chcę go usłyszeć i podświadomie kieruję rękę w stronę telefonu, żeby wybrać jego numer, a po chwili dociera do mnie, że nie mogę. Ciekawa jestem co on tak naprawdę czuje. Czy naprawdę mu wszystko zwisa czy tylko udaje przed samym sobą i przede mną? Nie lubię w facetach tego, że nie mówią prawdy o swoich uczuciach, bo uważają, że to takie niemęskie, przecież są twardzielami. A chciałabym znać prawdę.
środa, 17 kwietnia 2013
Na zielonej łące
Dzisiejsza uroczystość wręczenia dyplomów była mniej uroczysta niż się spodziewałam aczkolwiek było dostojnie i podniośle. Otrzymałam kawałek papieru w twardej okładce wzbogacony moim zdjęciem plus uścisk dłoni pani prodziekan. Najfajniejszą częścią całej tej uroczystości było to co się działo potem czyli wypad na lody z dziewczynami. Dawno się nie widziałyśmy, w końcu czas leci i leci, ale fajnie się tak spotkać raz kiedyś. Trochę byłam zaskoczona, że to z Anetą najwięcej pogadałam i przypomniały mi się trochę początki naszej znajomości i potem okres wspólnego mieszkania. Trochę szkoda, że później nasze relacje się nieco ochłodziły, ale i tak jest jedną z najlepszych koleżanek ze studiów. Można powiedzieć, że oficjalnie jestem już absolwentką i posiadam wykształcenie wyższe. Teraz tylko czekam aż telefony się rozdzwonią i pracodawcy będą się kłócić u którego mam pracować ;)
A we Wrocławiu wiosna! Piękna, cudowna, a ja ubolewam nad brakiem lekkich butów, najlepiej sandałów. Wybrałam się dziś na spacer do parku a tam wiewióreczki! W przypływie wiosennych uniesień chciałam sobie kupić cebulki żonkili, bo przypomniało mi się jak ostatnio mama kupiła i tak ślicznie rozkwitły, ale niestety nigdzie w pobliżu nie znalazłam. Pozostało mi cieszyć oko krokusami na zielonej trawce.
A K. milczy, zupełnie jakbym to ja go obraziła. Nie umiałam się powstrzymać i pochwaliłam mu się moim dyplomem, ale niestety zero reakcji, ani super, ani gówno mnie to obchodzi.
A we Wrocławiu wiosna! Piękna, cudowna, a ja ubolewam nad brakiem lekkich butów, najlepiej sandałów. Wybrałam się dziś na spacer do parku a tam wiewióreczki! W przypływie wiosennych uniesień chciałam sobie kupić cebulki żonkili, bo przypomniało mi się jak ostatnio mama kupiła i tak ślicznie rozkwitły, ale niestety nigdzie w pobliżu nie znalazłam. Pozostało mi cieszyć oko krokusami na zielonej trawce.
A K. milczy, zupełnie jakbym to ja go obraziła. Nie umiałam się powstrzymać i pochwaliłam mu się moim dyplomem, ale niestety zero reakcji, ani super, ani gówno mnie to obchodzi.
wtorek, 16 kwietnia 2013
Nic nie może przecież wiecznie trwać
Praktycznie całe studia poświęciłam temu człowiekowi... Były wzloty i upadki. Naprawdę dużo razem przeszliśmy. Powinnam już dawno z tym skończyć, na zbyt wiele sobie pozwalałam i teraz mam za swoje. Już nie mam nadziei. Jeśli o to mu chodziło to gratuluję, bo w końcu dopiął swego. Mam już dość poniżeń i grania na moich uczuciach. Dostałam nauczkę, za to że wcześniej wybaczałam rzeczy, których nie powinnam. Pewnie zabrzmi to zbyt poetycko, ale moje serce i cała ja jesteśmy w rozsypce, w drobnych kawałeczkach. To boli słyszeć od ukochanej osoby takie rzeczy. Chyba jednak nic nie może wiecznie trwać, jak śpiewała Anna Jantar. Mam nadzieje, że "spierdalaj" nie będzie jego ostatnim słowem, bo chyba jednak zasłużyłam na inny koniec.
Pokochać pluszowego misia
Być może jednak mama zrobiła mi krzywdę dając dużo ciepła, miłości i czułości w dzieciństwie? Słyszałam, że jak się było takim kochanym dzieckiem to potem w życiu dorosłym również ma się tak duże potrzeby bliskości. U mnie to by się sprawdzało. O niczym nie marzę teraz tak bardzo jak o tym, żeby ktoś mnie przytulił. Choć mówienie "ktoś" chyba jednak jest bez sensu, bo nie jestem pewna czy przytulenie przez obcą osobę coś daje... ale może. Sprawdziłam, przytulanie pluszowego misia nie pomaga.
Próbując zasnąć myślałam o K. jak dużo dla niego poświęciłam i jak wiele "zainwestowałam". Nie ma drugiej osoby, która wie o mnie aż tyle (niestety mama to przyjaciel innego rodzaju). Nie ma osoby, z którą mogłabym porozmawiać o moich słabościach, problemach. Wydawało mi się, że kiedyś miałam takie koleżanki. Zawsze brakowało czegoś do prawdziwej przyjaźni, ale jakieś tam były. A teraz już kompletnie każda poszła w swoją stronę. Fajnie, że mam siostrę, bo jak mamy dobry dzień to też sobie pogadamy. Ale mimo wszystko moja siostra i ja to trochę jak ogień i woda. Jednak cieszę się jak dzwoni do mnie i pyta czy mam dobry humor dzisiaj albo czy nauczyłam się słówek z niemieckiego, które mi zadała. To moja mała siostra, z którą kłócę się 70% czasu, ale i tak ją kocham i chciałabym, żeby została najlepszym tłumaczem. Mam wrażenie, że tracę K., że coraz bardziej mnie od siebie odpycha. To dziwne bo z jednej strony szuka dla nas mieszkania, kupuje mi czekoladki, prawi komplementy, a z drugiej nie chce mi dać choć trochę siebie, jest oschły i niechętny do poważnych rozmów.
Robię kolejne podejście w procesie ogarniania się. Wysłałam kilka CV, jedna firma zaprosiła mnie już nawet na rozmowę. Rano wypróbowałam moje nowe buty i przebiegłam kilkaset metrów. W trakcie przypomniałam sobie, że dwa tygodnie po operacji miałam ograniczać wysiłek fizyczny więc postanowiłam się nie przemęczać, żeby tylko moje uszko było zdrowe. Taki poranny biegnący spacer dobrze mi zrobił, świeże powietrze, lekkie słonko, szybki prysznic, wiosenne śniadanie.
A jutro uroczyste wręczenie dyplomów inżyniera!
Próbując zasnąć myślałam o K. jak dużo dla niego poświęciłam i jak wiele "zainwestowałam". Nie ma drugiej osoby, która wie o mnie aż tyle (niestety mama to przyjaciel innego rodzaju). Nie ma osoby, z którą mogłabym porozmawiać o moich słabościach, problemach. Wydawało mi się, że kiedyś miałam takie koleżanki. Zawsze brakowało czegoś do prawdziwej przyjaźni, ale jakieś tam były. A teraz już kompletnie każda poszła w swoją stronę. Fajnie, że mam siostrę, bo jak mamy dobry dzień to też sobie pogadamy. Ale mimo wszystko moja siostra i ja to trochę jak ogień i woda. Jednak cieszę się jak dzwoni do mnie i pyta czy mam dobry humor dzisiaj albo czy nauczyłam się słówek z niemieckiego, które mi zadała. To moja mała siostra, z którą kłócę się 70% czasu, ale i tak ją kocham i chciałabym, żeby została najlepszym tłumaczem. Mam wrażenie, że tracę K., że coraz bardziej mnie od siebie odpycha. To dziwne bo z jednej strony szuka dla nas mieszkania, kupuje mi czekoladki, prawi komplementy, a z drugiej nie chce mi dać choć trochę siebie, jest oschły i niechętny do poważnych rozmów.
Robię kolejne podejście w procesie ogarniania się. Wysłałam kilka CV, jedna firma zaprosiła mnie już nawet na rozmowę. Rano wypróbowałam moje nowe buty i przebiegłam kilkaset metrów. W trakcie przypomniałam sobie, że dwa tygodnie po operacji miałam ograniczać wysiłek fizyczny więc postanowiłam się nie przemęczać, żeby tylko moje uszko było zdrowe. Taki poranny biegnący spacer dobrze mi zrobił, świeże powietrze, lekkie słonko, szybki prysznic, wiosenne śniadanie.
A jutro uroczyste wręczenie dyplomów inżyniera!
poniedziałek, 15 kwietnia 2013
Kocha, nie kocha, kocha, nie kocha, kocha?
Potrzebuje porządnego kopa w dupę. Potrzebuje kogoś kto mną potrząśnie i zmotywuje do działania. Straciłam chęci i wiarę w jakiekolwiek działania. Nie chce mi się pisać pracy licencjackiej, a do tej pory mi tak dobrze szło. Mam mnóstwo wolnego czasu, powinnam to skończyć w ciągu dwóch dni. Nie chce mi się nawet szukać pracy. Jestem pozbawiona jakichkolwiek pokładów energii, a jeśli nawet coś w sobie odnajdę to na chwilę. Próbuję znaleźć jakiś stymulujący bodziec, ale nie umiem...
W sobotę miał przyjechać do mnie K. Wyobrażałam sobie jak cudownie będzie spędzić ze sobą kilka dni. Naprawdę ze sobą, bo nawet kiedy jestem w domu widzimy się kilka chwil. Pogoda przyszła w porę. Moglibyśmy pójść na spacer. Mieliśmy razem gotować. Wybierać dla niego nowe ciuchy. Potrzebowałam, żeby pobył ze mną więcej niż normalnie. Liczyłam, że może wspólnie spędzony czas doda mi sił i napędzi do działania. Chciałam, żeby zajął się mną po operacji, choć tak naprawdę nie potrzebuję pielęgniarskiej opieki, tu chodzi o gest. Marzyłam, że odbijemy sobie niedoszły wypad do Zakopanego, jego urlop i pobyt w szpitalu. Nie oczekiwałam wiele, 3-4 dni. A on nie przyjechał. Bo mu się nie chciało. Nie chce mu się i wszystko mu jedno. Potem mi opowiadał, że ma jakiś kryzys, depresję, być może spowodowaną przedłużającym się zwolnieniem lekarskim. Okej, coś w tym jest, od kilku tygodni nie jest sobą i to, że czasem mnie wkurza jest normą, tak teraz przechodzi wszelkie granice. Ale co z tego skoro następnego dnia słyszę po jego głosie, że jest wszystko dobrze, że czuje się lepiej. Jak mam się czuć kiedy przeżywam to, że mnie odrzucił, a on sobie idzie na działkę, robi grilla, idzie na plażę, pije piwo. I wszystko jest pięknie, świeci słońce, ma towarzystwo. Jakoś nie przypominam sobie, żeby mi mówił, że jest mu dobrze, a do szczęścia brakuje mu tylko mnie.
Cały czas mam zadrę w sercu, że mnie tak bez sensu odrzucił. W moich oczach, zamiast mnie wybiera coś innego. Nie potrafię się z tym pogodzić. Biję się z myślami co zrobić. Czy opłacało mi się i czy nadal mi się opłaca rezygnować z czegoś na rzecz niego? Może w końcu powinnam posłuchać jego rad, że już dawno powinnam go rzucić? Czasem sobie myślę, że jemu faktycznie jest wszystko jedno. A ja jak idiotka kocham tego człowieka i jestem nieszczęśliwa, kiedy nie ma go przy mnie. Nie potrafię cieszyć się najpiękniejszym dniem w samotności. Nie umiem i nie chce już żyć na odległość. Choćby nie wiem co, muszę w końcu zdecydować, poświęcić się zupełnie nie oczekując zbyt wiele z drugiej strony albo odciąć się, odciąć się kompletnie i ułożyć swoje życie na nowo gdzieś hen daleko.
W sobotę miał przyjechać do mnie K. Wyobrażałam sobie jak cudownie będzie spędzić ze sobą kilka dni. Naprawdę ze sobą, bo nawet kiedy jestem w domu widzimy się kilka chwil. Pogoda przyszła w porę. Moglibyśmy pójść na spacer. Mieliśmy razem gotować. Wybierać dla niego nowe ciuchy. Potrzebowałam, żeby pobył ze mną więcej niż normalnie. Liczyłam, że może wspólnie spędzony czas doda mi sił i napędzi do działania. Chciałam, żeby zajął się mną po operacji, choć tak naprawdę nie potrzebuję pielęgniarskiej opieki, tu chodzi o gest. Marzyłam, że odbijemy sobie niedoszły wypad do Zakopanego, jego urlop i pobyt w szpitalu. Nie oczekiwałam wiele, 3-4 dni. A on nie przyjechał. Bo mu się nie chciało. Nie chce mu się i wszystko mu jedno. Potem mi opowiadał, że ma jakiś kryzys, depresję, być może spowodowaną przedłużającym się zwolnieniem lekarskim. Okej, coś w tym jest, od kilku tygodni nie jest sobą i to, że czasem mnie wkurza jest normą, tak teraz przechodzi wszelkie granice. Ale co z tego skoro następnego dnia słyszę po jego głosie, że jest wszystko dobrze, że czuje się lepiej. Jak mam się czuć kiedy przeżywam to, że mnie odrzucił, a on sobie idzie na działkę, robi grilla, idzie na plażę, pije piwo. I wszystko jest pięknie, świeci słońce, ma towarzystwo. Jakoś nie przypominam sobie, żeby mi mówił, że jest mu dobrze, a do szczęścia brakuje mu tylko mnie.
Cały czas mam zadrę w sercu, że mnie tak bez sensu odrzucił. W moich oczach, zamiast mnie wybiera coś innego. Nie potrafię się z tym pogodzić. Biję się z myślami co zrobić. Czy opłacało mi się i czy nadal mi się opłaca rezygnować z czegoś na rzecz niego? Może w końcu powinnam posłuchać jego rad, że już dawno powinnam go rzucić? Czasem sobie myślę, że jemu faktycznie jest wszystko jedno. A ja jak idiotka kocham tego człowieka i jestem nieszczęśliwa, kiedy nie ma go przy mnie. Nie potrafię cieszyć się najpiękniejszym dniem w samotności. Nie umiem i nie chce już żyć na odległość. Choćby nie wiem co, muszę w końcu zdecydować, poświęcić się zupełnie nie oczekując zbyt wiele z drugiej strony albo odciąć się, odciąć się kompletnie i ułożyć swoje życie na nowo gdzieś hen daleko.
Wiktoria to pisior
Z racji tego, że słońce dalej świeci wybrałam się dziś na miasto w poszukiwaniu butów. Na szczęście było 90% mniej ludzi niż w niedzielne popołudnie, co mi bardzo odpowiada. Uwielbiam chodzić po sklepach, kiedy nie ma tłumów, kolejek do przymierzalni i wesołych rodzinek przepychających się między wieszakami. Dlatego jeśli tylko ktoś ma możliwość to polecam zakupy w godzinach przedpołudniowych w tygodniu!
Teoretycznie poszukiwałam butów do chodzenia w okresie przejściowym między zimą, a latem, ale doszłam do wniosku, że moje koturenki z odkrytym palcem są całkiem spoko nawet jak na obecną temperaturę. Stąd też, kolejne takie buty, no jasne, przydałyby się, ale ze względu na ograniczony budżet darowałam sobie. Postanowiłam za to zainwestować w buty sportowe, bo oczywiście jak co roku mam ambicje, żeby biegać, ćwiczyć i dużo jeździć na rowerze. Z tym ostatnim mam zawsze najmniejszy problem ;) Tak prawdę mówiąc nie miałam nigdy typowych butów sportowych, zawsze wydawało mi się, że nie zależy mi aż tak żeby wydać 200 czy 300 zł na firmowe buty. W zasadzie nic się nie zmieniło, a jako że nie zamierzam uprawiać sportu wyczynowo myślę, że moje różowe buciki za 90 zł w zupełności mi wystarczą.
Wracając spacerem do domu cieszyły się moje oczy i uszy. Nie spodziewałam się, że ówczesne dzieci znają zabawy z dzieciństwa lat 90. "Gąski, gąski do domu" i plansza do gry w klasy namalowana na chodniku! Aż chciałam przebrać buty i poskakać. Dwa kroki dalej zerkam na inne chodnikowe malowidła, a tam pozostałości podwórkowej wymiany zdań cytuję "Wiktoria to pisior". Chyba jednak nic się nie zmieniło.
Jedną z ostatnich pozycji książkowych jakie przeczytałam jest "Zielona Mila". Wstyd się przyznać, że ja jako kompletny laik filmowy początkowo byłam święcie przekonana, że to ta książka, na podstawie której nakręcono ten film z Eminemem... Yhm... Dopiero po jakimś czasie oświeciło mnie, że pomyliłam nazwy, ale i tak z dużym zaciekawieniem postanowiłam w pierwszej kolejności przeczytać książkę, a potem obejrzeć film, którego wcześniej nie widziałam. Zachęcana przez K. i tatusia, który powiedział, że nawet mojemu wujkowi, jak to moja babcia mówi - wojakowi, płakać się chciało na tym filmie. Książkę przeczytałam, choć szło mi dość opornie, film obejrzałam i mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że warto było. Podobała mi się sama książka, zaś film fajnie, że był jej wiernym odwzorowaniem. Nawet Pan Dzwoneczek wzbudził moją sympatię, mimo naturalnej niechęci do szczurów i myszy.
Niedługo po lekturze książki i obejrzeniu filmu dopadło mnie zapalenie pęcherza moczowego. Czułam się jak ten strażnik z Zielonej Mili, a wszyscy się śmiali jak prosiłam Johna Coffeya o pomoc... Na szczęście przyszedł i mnie uzdrowił, oby na zawsze.
Teoretycznie poszukiwałam butów do chodzenia w okresie przejściowym między zimą, a latem, ale doszłam do wniosku, że moje koturenki z odkrytym palcem są całkiem spoko nawet jak na obecną temperaturę. Stąd też, kolejne takie buty, no jasne, przydałyby się, ale ze względu na ograniczony budżet darowałam sobie. Postanowiłam za to zainwestować w buty sportowe, bo oczywiście jak co roku mam ambicje, żeby biegać, ćwiczyć i dużo jeździć na rowerze. Z tym ostatnim mam zawsze najmniejszy problem ;) Tak prawdę mówiąc nie miałam nigdy typowych butów sportowych, zawsze wydawało mi się, że nie zależy mi aż tak żeby wydać 200 czy 300 zł na firmowe buty. W zasadzie nic się nie zmieniło, a jako że nie zamierzam uprawiać sportu wyczynowo myślę, że moje różowe buciki za 90 zł w zupełności mi wystarczą.
Wracając spacerem do domu cieszyły się moje oczy i uszy. Nie spodziewałam się, że ówczesne dzieci znają zabawy z dzieciństwa lat 90. "Gąski, gąski do domu" i plansza do gry w klasy namalowana na chodniku! Aż chciałam przebrać buty i poskakać. Dwa kroki dalej zerkam na inne chodnikowe malowidła, a tam pozostałości podwórkowej wymiany zdań cytuję "Wiktoria to pisior". Chyba jednak nic się nie zmieniło.
![]() |
Moja różowa motywacja do aktywności fizycznej |
Niedługo po lekturze książki i obejrzeniu filmu dopadło mnie zapalenie pęcherza moczowego. Czułam się jak ten strażnik z Zielonej Mili, a wszyscy się śmiali jak prosiłam Johna Coffeya o pomoc... Na szczęście przyszedł i mnie uzdrowił, oby na zawsze.
niedziela, 14 kwietnia 2013
Pani Wiosna
Jak zawsze na początku zapał mam duży więc piszę!
Ludzie zaczynają szaleć na punkcie wiosny, słońca i łagodnej temperatury. Jak to jest, że kiedy świeci słońce aż chce się żyć? Tak bardzo żałuję, że nie mam we Wrocławiu mojego roweru, który wiosną jest niezastąpiony. Niestety rower miejski nigdy w 100% nie zastąpi własnego, wymuskanego, zadbanego bajka. Na szczęście okres dokupywania nowych gadżetów mam już za sobą, choć nie wykluczone, że przy okazji gruntownego odkurzenia po zimie najdzie mnie ochota na coś nowego.
Dzisiejsze przedpołudnie spędziłam na zajęciach. Za dwa tygodnie zaplanowano mój ostatni zjazd w tym semestrze i w ogóle w całych studiach. W czerwcu będę mogła pochwalić się podwójnym dyplomem (inżynierskim i licencjackim), tylko co z tego skoro wciąż nie umiem się odnaleźć i zdecydować co dalej z moim życiem. Od początku roku praktycznie siedzę bezczynnie w domu z przerwami na egzamin inżynierski, zjazdy, święta, wizyty w domu, operację. Trochę sama siebie usprawiedliwiam, ale jednak jest coś w tym, że nawet jakbym znalazła pracę to miałabym problem, żeby wziąć tydzień wolnego i położyć się w szpitalu albo pojechać do domu na chociaż 3 dni. Wiadomo zawsze znajdzie się jakieś zajęcie, a to egzamin, a to dokończenie pracy licencjackiej, tylko do tej pory potrafiłam pogodzić studia dzienne ze studiami zaocznymi, pisaniem pracy inżynierskiej, a jeszcze w międzyczasie stworzeniem połowy licencjackiej. Można? Można, jak się chce i jak się dobrze zorganizuje. Myślę, ze mój problem polega na tym, że wszystko jest tymczasowe, ponieważ tak naprawdę nie podjęłam jeszcze decyzji co zrobić w czerwcu. Czy wrócić do domu i zamieszkać z K., czy zostać we Wrocławiu, czy może wyjechać do Poznania? Czy starać się wrócić na studia dzienne czy jednak znaleźć pracę i studiować zaocznie? Jak na razie niczego nie zadecydowałam. Mój idealny scenariusz? Zamieszkać z K., znaleźć pracę, dokończyć studia zaocznie. Tylko to nie jest takie proste...
Ludzie zaczynają szaleć na punkcie wiosny, słońca i łagodnej temperatury. Jak to jest, że kiedy świeci słońce aż chce się żyć? Tak bardzo żałuję, że nie mam we Wrocławiu mojego roweru, który wiosną jest niezastąpiony. Niestety rower miejski nigdy w 100% nie zastąpi własnego, wymuskanego, zadbanego bajka. Na szczęście okres dokupywania nowych gadżetów mam już za sobą, choć nie wykluczone, że przy okazji gruntownego odkurzenia po zimie najdzie mnie ochota na coś nowego.
Kwiatkowy rower na zielonej łączce |
Serduszkowy dzwonek |
Mój ulubiony bilbord reklamujący weekend majowy 2012 :-) |
Mój przyszły bukiet ślubny <3 |
sobota, 13 kwietnia 2013
Tympanotomia eksploratywna z stapedotomią ucha lewego
5 kwietnia kojarzył mi się do tej pory z rocznicą ślubu rodziców. Od tego roku będę wspominać ten dzień jako szansę na nowe życie.
5 kwietnia pan prof. Henryk Skarżyński przeprowadził na moim uchu środkowym zabieg o skomplikowanej nazwie podanej w tytule posta. Operacja polegała na usunięciu strzemiączka, czyli jednej z trzech kosteczek słuchowych, jednocześnie najmniejszej kości w ciele człowieka, bo zaledwie 5 milimetrowej. Następnie zastępiono ją małą platynową protezką. Nie do końca umiem sobie wyobrazić jak mikroskopijne są te części ludzkiego ciała i jak można nimi manipulować, a jednak. Sam zabieg trwał może z pół godziny, szkoda, że nic z niego nie pamiętam, bo poddana byłam pełnej narkozie.
Sam pobyt w Światowym Centrum Słuchu i Mowy w Kajetanach wspominam bardzo pozytywnie. Mój pokój szpitalny wraz z jego wyposażeniem wyglądał lepiej niż niejeden pokój hotelowy. Drewniane zwykłe łóżko (nie to metalowe szpitalne), szafa na ubrania, biurko, krzesła, łazienka przynależąca do pokoju. Pod tym względem standard naprawdę światowy. Lekarze i sprzęt też światowe, za to kolejki i czas oczekiwania jak to w polskiej służbie zdrowia. Po wizycie kwalifikującej do zabiegu operacyjnego czas oczekiwania na przyjęcie do szpitala to 2 lata...
Wróciłam właśnie z Warszawy, jesem po wizycie kontrolnej. Pani doktor zdjęła opatrunek i powiedziała, że wszystko dobrze się goi. Muszę się jednak oszczędzać, chronić ucho i trzymać kciuki, żeby nowe strzemiączko lepiej przewodziło drgania. Wciąż mam nadzieję (choć rozum mi podpowiada, że złudną), że jak wszystko wydobrzeje to będę słyszeć na tyle dobrze, że aparat nie będzie mi już potrzebny. To moje marzenie, a z marzeń nie należy rezygnować nigdy...
Moje wiosenne uszko |
Subskrybuj:
Posty (Atom)